Wywiad przeprowadzili:
Magdalena Weltz
Bożena Ptak
Kinga Jagielska
Sława Wyrwicka
Fotografia:
Łukasz Fox
Pani Helena była działaczką Armii Krajowej. Ukończyła studia medyczne na Uniwersytecie Stefana Batorego i na Uniwersytecie Medycznym w Gdańsku. Obroniła doktorat w 1964 roku, w Gdańsku. Pani Helena jest autorką kilku książek dla dzieci m.in. "O zaginionych żeglarzach i latającej szafie", "W państwie podziemnego gnoma. Opowieść baśniowa", "Łuk Karakamby", "Tajemnica zatopionej wyspy i inne baśnie" .
W 2011 roku została wydana jedna z najważniejszych jej książek "Od Wilii po Uklę. Niezapomniany czas letnich wakacji w Wilnie i na Wileńszczyźnie w latach dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku", z dedykacją dla prawnuczki Zoi.
W wywiadzie pani Helena Zawistowska opowiada o życiu swoim i swojej rodziny w Wilnie, o tym, jak trafiła do więzienia w Lukiszkach oraz o swojej pracy w Armii Krajowej i różnych jej szczegółach.
Fragmenty wywiadu:
"To był taki rodzinny dom duży. Ogród cudowny, pełen bzów, jaśminów, czeremchy, kwiatów, jabłoni. Tak było."
"Więc między innymi polegało to na tym, że wynajdywaliśmy adresy domów zniszczonych, nieistniejących. Bo były bombardowania, i Niemcy bombardowali i bolszewicy bombardowali i było dużo domów zniszczonych, więc trzeba było te adresy spisywać. W jakim celu? W takim celu, żeby wykorzystać te nieistniejące domy, które jednak miały jakiś adres, np. jakaś ulica Kalwaryjska 25, dom zburzony, ale adres jest. I ten adres potem wpisywano do dokumentów fałszywych. A te fałszywe dokumenty były potrzebne dla naszych partyzantów, dla ludzi, którzy się ukrywali, dla ludzi, których poszukiwało NKWD. NKWD to jest coś w rodzaju, no bezpieki."
"Po trzecie, pośredniczyłam między właśnie tą organizacją wytwarzającą fałszywe różne papiery, a tymi, którzy ich potrzebowali. Zaczęło się od tego, że poprosił mnie o taki paszport, jeden znajomy. Kuzyn mojej przyjaciółki. No to oczywiście był pewny, pewien, ja nie obawiałam się mieć z nim kontaktu, bo był człowiek pewny całkowicie. Patriota, i to się tak robiło. Miałam komórkę, byłam w komórce dwuosobowej, dla bezpieczeństwa. Im mniej osób wie, im mniej osób uczestniczy w jakiejś akcji, tym jest bezpieczniej. Były komórki takie, że było po 5, 10 osób, 3 osoby, a ja miałam jedną. Ta druga osoba była z resztą córką generała. (...) I ja z nią właśnie współpracowałam. U niej był punkt kontaktowy. I do niej przychodziła jedna tylko osoba, którą znałyśmy z całej tej organizacji. Na tym polegała właśnie konspiracja."
A jaki Pani miała pseudonim?
"Wanda, ale… najrozmaitsze sobie wybierałam. Do tej mojej koleżanki, ja przychodziłam i jedna jedyna osoba z centrali, jako Janka i nic więcej o niej nie wiedziałyśmy, ani gdzie jest ta centrala, ani gdzie ona mieszka, ani jakie jej nazwisko, nic. Pani Janka. I ja jej składałam dane tego człowieka, który potrzebował paszportu fałszywego. On musiał uciekać przed Bolszewikami i kołował, jak wiesz, był pościg za nim. Ona to zabierała, na drugi, czy trzeci dzień dostarczała taki dowód osobisty i ja jemu wręczałam. A jak to się odbywało wręczanie? – pracowałam wtedy celowo w ogrodownictwie. Z resztą koło naszego ogromnego ogrodu był ogród zawodowego ogrodnika, było ogrodownictwo. Z tym, że wtedy już było upaństwowione, bo przed wojną, to miał to na własność. Nazywał się z resztą Sienkiewicz. I upaństwowione, ale działała ta organizacja, raczej to ogrodnictwo. Więc zasadzono tam pomidory. I już w sierpniu te pomidory wyrosły tak ogromne. Ja się tam zatrudniłam do pracy przy pomidorach. Więc one były o wiele wyższe ode mnie. I ja tam właśnie w tych pomidorach, przychodzili chłopcy, dawali swoje dane i później, po paru dniach, przychodzili odbierać, pojedynczo oczywiście, też tak niby tam coś kupując, zachodzili w te krzewy wysokie i tam ja im wręczałam dowód, paszport, czy jakiś inny dokument."
"Więc po… drodze właśnie zgłosiłam się do noszenia wody i tam w jednym z wagonów zobaczyłam, że jest mój brat, to, to było dla nas… on też zobaczył mnie, że ja jestem w tym samym transporcie."
Przeczytaj całość: