Wywiad przeprowadzili:
Vilija Tulickaite
Jacek Wałdoch
Fotografia:
Aleksandra Biłas
Pani Irena urodziła się w Wilnie w 1937 roku, jej rodzina mieszkała na Zwierzyńcu. Gdy miała rok, zmarł jej ojciec, a matka wyszła drugi raz za mąż. W Gdańsku jej rodzina (matka, ojczym, p. Irena i jej młodszy brat) osiedliła się na Oruni na ul. Ramułta. Studiowała filologię rosyjską, przez wiele lat uczyła w szkole, była także jej dyrektorem.
Fragmenty wywiadu:
"To podróż nasza z Wilna nie była taka w 1945 roku. Ja byłam szczęśliwa, mi się to strasznie podobało. Bo tam dzieci, zapchnęli nas wszystkich do takiego wagonu bydlęcego, tak. I kilka rodzin, kilka rodzin, każdy przecież chciał coś tam ze sobą zabrać. W takim bydlęcym wagonie żeśmy... Nic więc, co tam było do jedzenia? Gotowaliśmy, czy jakąś wodę zagotować, czy jakąś zupę, nie wiem, co tam mama gotowała, cokolwiek. Na torach, kiedy pociąg się zatrzymał, to nam się bardzo podobało. Rozpalało się ognisko i na tych torach garnek, coś tam się ugotowało, czy jakieś ziemniaki, czy coś. Nie pamiętam już, coś tam ciepłego mama chciała mnie i bratu mojemu, jeszcze mój brat przyszedł na świat, tak."
"(...) ludzie się bardzo denerwowali, bo pociąg natychmiast, nikt nas nie informował, że pociąg rusza, prawda? Tylko wyszło się na to powietrze i... O właśnie. Dziecko tam się zgubiło i szukało, a pociąg jedzie, prawda? Więc alarmują, krzyczą ludzie. Straszne rzeczy. Bo dzieci przecież na tych torach się bawiły. Bawiły się na torach! Nieraz stał godzinę, dwie godziny, nieraz kilka godzin stał pociąg. Nie jechał. Nie było tak, że on jechał cały czas. Tylko stał, to było dobrze, dzieci się bawiły – nagle pociąg rusza, prawda? Więc matki przerażone, bo tu musiały pościel, tu jedzenie przygotować i podać..."
"To były gruzy, proszę panią. Z dziećmi bawiliśmy się w chowanego, to mi się bardzo podobało bieganie po tych spalonych domach pamiętam. Na Długą, pieszo wszędzie chodziliśmy, bo żaden tramwaj wtedy nie jeździł, nie."
"Przywieźliśmy w ogromnym kufrze wszystko, w jednym ogromnym kufrze. I to był kufer matki mojej babki babki, to jest kufer ileś tam wieczny, słuchajcie. Babki babka, ten kufer stoi w naszym domu letniskowym. (...)w tym jedynym kufrze przewieźliśmy ten majątek cały swój. Dla całej naszej rodziny. "
"Mama moja przecież nie urodziła się w Wilnie. Nie była w ogóle z Polski. Bo mama urodziła się we Francji, w Paryżu, tak (...) Także przyjechali zwiedzić tylko uniwersytet, mama przyjechała z bratem, uniwersytet ten wileński, ojciec właśnie oprowadzał po uniwersytecie. Znał francuski język i po prostu zakochał się w mojej mamie od pierwszego wejrzenia. No i potem bardzo szybko, jak ja przyszłam na świat, maleństwo takie, a ojciec po roku zmarł. To było dla mamy koszmar, moja mama nie była przystosowana do pracy fizycznej, służba odeszła, bo to wojna... I mama, no, przeszła strach..."
Przeczytaj całość: