Wywiad przeprowadzili:
Magdalena Weltz
Vilija Tulickaite
Fotografia:
Łukasz Fox
Fragmenty wywiadu:
"Tam było [napisane], jakie i ile książek mój tato przywoził, w ogóle ilości i kilogramy są niesamowite, a tu są te zaświadczenia – też się jeszcze znalazły. O jest! 800 kg – biblioteka i przyrządy kreślarskie…800 czy 1800?"
VT – A zaświadczenie, o ewakuacji do Polski… „i ewakuuje się do Olsztyna”
JS – Właśnie to mnie ciekawi, może tak im napisali, ale mój tato i tak wiedział, bo na delegację przyjeżdżał, jak jeszcze było Wolne Miasto Gdańsk. Zachwycał się tymi zabytkami, a potem słyszał jaki wielki procent jest zniszczeń w Gdańsku i postanowił właśnie tutaj pracować i odbudowywać
MW – Czym się zajmował pani tata?
JS – Był architektem, pracował po wojnie w Gdańskiej Dyrekcji Odbudowy. Zajmował się najpierw szpitalnictwem, potem biblioteki, szkoły…Akademia Medyczna, szpital na Klinicznej, wszystkie szpitale po kolei. Potem też biblioteki, bo wiem, że miał od prof. Pelczara taką podpisaną książkę, na pamiątkę tej odbudowy. Jak ja już pamiętam – lata 60-te, to wtedy gdańskie kamieniczki. Wtedy już nie było Dyrekcji Odbudowy, pracował w biurze projektów budownictwa komunalnego. Odnawiali kamieniczki, fasady… to wszystko…
VT – Wnioskuję z tego, że pani ojciec już wiedział, na samym początku, ze pojedzie do Gdańska
JS – On już wiedział, już słyszał, że Gdańsk jest tak strasznie…, a ponieważ tak go pokochał przed wojną to wiedział, że koniecznie tu chce.
"Moja mama urodziła się w Orszy – to była Polska, natomiast tato w Nowozupkowie – pod zaborem. Chodził do szkoły rosyjskiej, gdzieś mam te wszystkie świadectwa, ale nie wszystko od razu… Mój tato urodził się w 1898, po prostu, ja byłam późnym dzieckiem, mama miała 36 lat, a tato jakoś 54, jak ja się urodziłam, po wojnie w ’49 roku"
"Dzieci się po kolei uczyły, bo moi rodzice to taki przypadek, że oboje stracili wcześnie ojców. Wtedy były takie czasy, że kobiety nie pracowały, był jakiś majątek i nie było tak jak teraz. Dzieci – jedni pracowali, a drudzy kończyli studia, tak sobie obiecali, że będą po kolei. Mój tato był najstarszy, potem jego siostra – tato już pracował, bo utrzymywali mamę swoją. Moja mama też wcześnie ojca straciła… "
"Nie. To jest ciekawe, na uniwersytecie, każde zaliczenie wykładów miało takie świadectwo. Jest też takie ogólne, gdzieś mam, a to są takie oprócz indeksu. O, tu są indeksy, tu są jakieś takie ogólne zaliczenia. Te same przedmioty, ale każdy dostawał takie świadectwo, że ukończyli zajęcia u „takiego, a takiego„ profesora. Jednym z profesorów…tu dziekan Kłos – tato w Wilnie miał świetne stopnie, bo to była jego miłość, a we Lwowie, to już po prostu…chciałam się go zapytać – już się nie zapytam. Wilno było jego miłością i ci profesorowie…"
"A to mój wujek, on na emeryturze swoją tęsknotę za Wilnem przelewał na malowanie. Malował z obrazków i pocztówek, cały pokój u niego był obwieszony. Mój wujek, czyli mojego taty brat – Leonard Zdanowicz. Cała miłość i tęsknota jest w nich przelana"
"To musiało być podczas wyjazdu, potem ciocie jeszcze, jak jechały, to coś tam poprzywoziły, ale nie wiem co. Było coś takiego, że tato spotkał ciocię i wziął od niej jakąś ciężką walizę i tak się ucieszył – pewnie książki jego. Potem zajrzał do środka, to musiała być jakaś torba i… a pamiętam. To była skrzynia z desek, z przerwami, tato zajrzał, a tam w środku dwa koty, wtedy ręce mu opadły(śmiech). On się tak ucieszył i był pełen uznania, że książki, a ciocie przyjechały tylko z kotami."
Przeczytaj całość: