Wywiad przeprowadziły:
Maria Kornacka
Vilija Tulickaite
Marta Sięg
Wyruszyli pod koniec 1958 roku, sylwestra spędzając na granicy z Polską. Podróż trwała 2 dni. Na granicy pan Witold z matką zostali cofnięci powrotem do Wilna, pod pozorem nieścisłości w dokumentach –bagaże pojechały dalej. 2-3 dni później wyruszyli ponownie i już bez przeszkód przekroczyli granicę. Z Czerwieńska, gdzie byli przez ok. 10 dni, na własną rękę dotarli do Sopotu w styczniu 1958 roku.
Fragmenty wywiadu:
"Od granicy, to zdaliśmy bagaże i kierowali wtedy wszystkich do Czerwieńska, to gdzieś tam na zachód jest. Jakoś od Szczecina idzie na zachód. Tam wielkie takie hangary były, takie hale wehrmachtu, poniemieckie. Tam mieliśmy wyżywienie i grupkami, rzeczy i rodzina jedna… koczowanie takie. Potem mamę kierowali na Wrocław, ale nie chciała jechać. Uważała, że niezdrowy klimat tam jest, zrezygnowaliśmy i tutaj na własną rękę przyjechaliśmy do Gdańska. To trochę komplikowało później sprawy z zakwaterowaniem, ale tak mama zdecydowała. Tutaj znajomych mieliśmy, którzy na początek nas przyjęli. "
"To był pamiętam styczeń, początek, w Sopocie zatrzymaliśmy się na początku i mieliśmy takie wózki i na tych wózkach wieziemy. Przechodnie się patrzą i mówią: „Ojej już wczasowicze tak wcześnie w tym roku”. (śmiech) Tam gdzie zatrzymaliśmy się to było duże mieszkanie, ci państwo od lat mieli już swoich stałych klientów, którzy przyjeżdżali. Znaczy nie oni się dziwili tylko przechodnie tak żartowali."
"A no to na tym przejściowym punkcie w Czerwieńsku. Każda rodzina dostawała gdzieś jakiś kierunek dokąd mogli jechać. Stamtąd znajomości żeśmy nie zawarli, żadnych nie pamiętam. To długo nie trwało – 10 dni, do dwóch tygodni chyba, potem rozjechaliśmy się. Dużo było rodzin, została w pamięci taka olbrzymia hala, długa, szeroka, wysoka, nie wiem to hangary jakieś były i tak grupkami mieszkało się specyficznie"
"Dopatrzyli się w dokumentach jakiś nieścisłości i kazali jeszcze wrócić/do Wilna/. Mama bardzo to przeżywała, bała się, że mogą zatrzymać nas i (możemy) w ogóle nie wyjechać. Ja jakoś byłem spokojny. Tylko stamtąd skąd żeśmy wyjeżdżali to był szok prawie niespodziewany. Wyjechali, już dwa dni nie ma i nagle dzwonią i wyrastają w drzwiach (śmiech). Szczęśliwie to co było uściśliliśmy i z powrotem znowuż, a rzeczy nasze już pojechały tam na Czerwieńsk. My z powrotem do Wilna na uściślenie."
"Mama była bardzo pro polska i bardzo tęskniła za krajem. Szczęśliwa była i mówiła: „O już teraz nie muszę po rosyjsku rozmawiać i nie słyszę rosyjskiej mowy. Polacy dookoła, wszędzie polski jest”. A nas repatriantów zwolnili na Politechnice z rosyjskiego, piątkę wstawiali z mety (śmiech). Myśmy tak jak polski, na bieżąco."
"/Tato/Wybrał się do znajomych, prawdopodobnie tam było spotkanie AK i prawdopodobnie ktoś musiał zadenuncjować, bo NKWD czekało tam i wszyscy, któży przychodzili tam już nie wychodzili. Przewieziony był na Łukiszki. Więzienie. Tam tata był przez dwa miesiące chyba jakieś, musiał być gdzieś w styczniu zatrzymany. Wiem, że na wiosnę – marzec, początek kwietnia, wywieziony został do Donieckiego Basenu Węglowego - DONBAS tak zwany. Tam do obozu filtracyjnego, tam niedługo był, bo w kwietniu zmarł na dyzenterię, Brudne, szkodliwe warunki były. Mamie w dokumentach napisali, że zmarł w Wilnie na gruźlicę."
"Wtedy były lata 60-te i 70-te były bardzo takie gorące upalne lata. Ja pamiętam dziennie kąpałem się 3-4 razy, a teraz to w sezonie tylko (śmiech) I to na jeziorze czasami, tam cieplejsza woda. Także to było bardzo pozytywne."
"Mama dokładnie pracowała koło Wilna – 24 kilometry, tam jest miejscowość Pikieliszki. Jest piękne jezioro, pałacyk tam był, Marszałek Piłsudski przyjeżdżał przez szereg lat przed wojną i tam spędzał miesiąc, czy coś koło tego. Tam była budowana już w latach 30-tych szkoła. Mama jeszcze opowiadała jak chodziła do pani marszałkowej z delegacją dzieci, o wsparcie finansowe. Dostali radio, bardzo piękne radio lampowe, na owe czasy to było coś takiego nadzwyczajnego. W klasie, szczególnie w czasie wakacji to nastawialiśmy audycje takie, przychodzili dorośli posłuchać, dzieci słuchały też. Ładna szkoła jak na owe czasy była, murowana i porządnie wykonana. Blisko przy szosie, także dojazd był dobry. Z tym że po wojnie pierwsze lata to się jeździło ciężarówkami, okazjami."
– A trudno się było tutaj zaaklimatyzować?
– Nie…nie, nie było, nie przypominam sobie, żeby…No bo my nie mieliśmy jakiegoś takiego…byliśmy pro polscy i pro zachodni. Nie dało się wyczuć takiego, jak to mówią „o repatrianci zza Buga”, „rusacy zza Buga”. Jest takie pojęcie, pewnie niesłuszne, ale ludzie coś tam upatrzą i kojarzą z tym. Jakiś taki stereotyp powstaje
- A jeśli można jeszcze spytać, co było dla pana najtrudniejsze po przyjeździe?
– Po przyjeździe…matematyka (śmiech)
Przeczytaj całość: